niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział I

Świt ma zapach mokrej trawy. Leżę na niej, czuję rosę na twarzy. Patrzę w niebo, które magicznie zmienia barwy – od granatu aż po żółć, którą niosą pierwsze promienie słońca. Księżyc jeszcze wisi nade mną, chyba nie może się pogodzić, że musi zniknąć. Wzdycham i unoszę się na łokciach. W promieniu kilkunastu metrów przede mną pasą się krowy. Biało-czarne cielska poruszają się tylko wtedy, gdy brakuje trawy na wyciągnięcie szyi. Spokój. Błoga cisza.
Tu, za ogrodzeniem Dystryktu, czuję się wolna. Wymykam się tu nielegalnie, przez przejście utworzone z zerwanej siatki. Pastwiska legalne, na terenie Dziesiątki, są przepełnione inwentarzem, a tutaj? Jestem sama. A dzisiaj potrzebuję być sama. Jeszcze pięć godzin, podczas których mogę się tylko bać. Zaciskać oczy, kulić się w sobie, gryźć wewnętrzną stroną policzka. Siadam, bo moja kurtka zaczyna być wilgotna i obejmuję ramionami kolana. Oddech mam nierówny, szybki, rwany. Myśli wędrują ku rzeczom, o których nie chciałabym nigdy myśleć. Po głowie chodzi mi jedno słowo. Dożynki. Wbrew pozorom nie boję się o siebie – a przynajmniej staram się podchodzić chłodno do mojego udziału w Głodowych Igrzyskach – dygoczę ze strachu o moją młodszą siostrę, Callunę. Jest za mała, by przeżyć na arenie choćby pół godziny.
 Wyobraźnia podsuwa mi obrazy z poprzednich, wyjątkowych Igrzysk – II Ćwierćwiecze Poskromienia było tak koszmarne, że po jednym dniu oglądania, omijałam szerokim łukiem plac koło Pałacu Sprawiedliwości, gdzie wyświetlano walki. Rzeź przy Rogu Obfitości wykończyła obu trybutów z naszego Dystryktu. I mimo że znałam ich tylko z widzenia, czułam się źle. Niewinne dzieci ginące z rąk Zawodowców z Czwórki.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wytrzymam tu ani minuty dłużej. Zrywam się na nogi. Krzyczę na krowy, które leniwie skubią trawę. Zaganiam je szybko, liczę. Ogarnia mnie panika. Znowu. Nie potrafię panować nad emocjami. W jednej chwili jestem spokojna, a w drugiej zamieniam się w kłębek nerwów.
Jak najszybciej przeganiam zwierzęta przez dziurę w siatce. A później puszczam je wolno, bo znają drogę do naszej obory, a nie chcę spotkać teraz ojca ani brata, od których dostanę reprymendę, że nie spędziłam całego czasu na wypasie. Idę parę metrów dalej, jestem na skrzyżowaniu dróg; chcę oddalić się jak najbardziej od domu, więc skręcam w lewo. Mijam budynek najlepszego rzeźnika w mieście, który jest przyjacielem moich rodziców. Mam nadzieję, że mnie nie zobaczy, więc przyśpieszam kroku. Szybki marsz mnie uspokaja; już nie drżę. Dalej droga wiedzie między pastwiskami. Bydło i owce stoją w ciasnych grupach, brodząc w błocie i próbując znaleźć ostatnie źdźbła trawy. Są wychudzone – a wychudzone zwierzęta nie dają dużo mleka. Dlatego też nasze krowy są uważane za najlepsze, a to dzięki temu, że nie boję się wyjść poza Dystrykt. Na łące, na którą zazwyczaj chodzę, widziałam parę razy inne stada, ale z reguły nikt tam nie wypasa.
Między zwierzętami biegają dzieciaki. W Dziesiątce rodziny są wielodzietne z jednego powodu – im więcej dzieci, tym więcej rąk do pracy. Staję i szukam wzrokiem mojej siostry. Na tle innych nie wyróżnia się zbytnio – wszyscy jesteśmy tu dość wysocy, jasnowłosi i szczupli – więc zadanie mam utrudnione. Zauważam ją w końcu w gronie przyjaciółek ze szkoły, siedzą na rozłożonym na ziemi kawałku brezentu, rozmawiają i wyskubują ziarna pszenicy. Nie będę im przeszkadzać, chociaż i tak wiem, że gadają o jednym.
Staram się spędzić sensownie czas, który mi pozostał, ale tylko kręcę się po wiosce. Gdy rozbrzmiewa trąbka, która przypomina, że za godzinę wszyscy muszą się stawić przed Pałacem Sprawiedliwości, biegnę do domu. Już z daleka widzę Pinusa, mojego brata, który stoi przy płocie. Między jego nogami biegają dwa psy, które znalazł. Z tej odległości widzę, że jest zły – jego zazwyczaj łagodne rysy twarzy stały się bardziej ostre.
- Gdzie byłaś? Ojciec jest wściekły – zaczyna groźnie, gdy przechodzę przez furtkę. Wzruszam ramionami; ojciec jest wściekły na któreś ze swoich dzieci średnio trzy razy dziennie. No, oprócz Pinusa, ukochanego pierworodnego, nieodrodnego syna swojego rodziciela. – Lepiej mu się na oczy nie pokazuj.
- I tak nie miałam takiego zamiaru.
Patrzymy się na siebie. Mój brat wzdycha i obejmuje mnie. Kocham go; z całego rodzeństwa mam z nim najlepszy kontakt, chociaż czasami jest wobec mnie oschły. Tak po prawdzie jest nieprzyjemny wobec wszystkich. Nie wiem, jak jego dziewczyna z nim wytrzymuje.
- To twoje przedostatnie Dożynki, Ardeo – szepcze mi do ucha. Wtulam się w niego, jest ode mnie wyższy o ponad głowę. – Będzie dobrze. Ty i Calluna wrócicie dzisiaj do domu na kolację.
A potem puszcza mnie i bez uśmiechu dodaje:
- Idź się przebrać.
Ostatnie chwile przed losowaniem pamiętam jak przez mgłę. Wchodzę do sieni, gdzie mama ubiera Callunę – to nasz coroczny rytuał; mimo że nie jesteśmy już małymi dziewczynkami. Siostra ma na sobie moją dawną niebieską sukienkę, z której wyrosłam, i wplecione we włosy kwiatki.
- Jak wyglądam? – pyta się, kręcąc wokół własnej osi.
Mówię jej, że powali swoim wdziękiem wszystkich na arenie, na co ona wybucha śmiechem. Niezbyt wierzy w to, że mogłaby zostać wylosowana. Uśmiecham się do niej i poddaję się dłoniom mamy. Rozmawiamy, próbujemy ukryć strach. Żółta sukienka sprawia, że wyglądam jak mniszek lekarski. Obejmuję ze wdzięcznością moją rodzicielkę. Już czas. Calluna chwyta mnie za dłoń; idziemy razem. Na podwórzu czeka już Pinus i ojciec, trzymający w ramionach Bellis, najmłodszą pociechę, która ma ledwo dwa lata.
Pałac Sprawiedliwości przybrany jest świeżymi kwiatami i zielonymi szarfami. Na podeście stoją już dwie szklane kule wypełnione karteczkami. Na placu są już tłumy dzieci i młodzieży. Żegnam się z rodziną, mama płacze, przyciskając chustkę do oczu.          Przeciskam się do swojego sektora siedemnastoletnich dziewczyn, w którym widzę Ruth, moją znajomą. Nigdy nie utrzymywałyśmy przyjacielskich stosunków, ale w szkole siedzimy razem w ławce, chodzimy razem na targ, rozmawiamy o codzienności. Ma ona trzech młodszych braci, o których dba – ich matka nie żyje, a ojciec zajmuje się trzodą. Gdy mnie zauważa, klepie mnie po ramieniu. Z nią czuję się ciut lepiej, chociaż kolana mi się uginają.
Na scenę wychodzi jedyny zwycięzca z Dziesiątki, Basil Couthery, a za nim Clossie Aivond, ubrana w ekstrawagancką, zieloną suknię. Na głowie ma kapelusz z szerokim rondem w kolorze nieba. Jej blada twarz nie ma wyrazu, gdy podchodzi do mikrofonu i rozkłada ramiona. Wygląda tak, jakby czekała na oklaski, lecz cały Dystrykt milczy. Nikt jej tu nie lubi – a ona nawet nie próbuje wzbudzać sympatii. Chrząka i stuka w mikrofon. Puk, puk, puk.
- Witam, witam w tym cudownym dniu! – krzyczy. Porusza rękami, pokazuje na nas. – Widzę wasze uśmiechy! Na pewno nie możecie się doczekać losowania. Losowania trybutów, którzy wezmą udział w pięćdziesiątych pierwszych Głodowych Igrzyskach!
Zdejmuje mikrofon ze stojaka i idzie w kierunku pierwszej kuli. Stuka obcasami – są niebotycznie wysokie.
- Najpierw oczywiście panie – mówi i jej ręka chowa się w stosie karteczek. Losy wirują, a ja czuję, jak wszystkie dziewczyny wstrzymują oddech. Serce bije mi się w piersi, dłonie pocą się, gdy zaciskam je w pięści. Zamykam oczy. Jest tak cicho, że słyszę szeleszczące kawałeczki papieru. – Kogo my tu mamy… Panie i panowie! Zapraszam na scenę Ardeę Aeris!
Świat wiruje. Otwieram szeroko oczy. Odwracam się, widzę w dali twarze matki i ojca. Dziewczyny, które mnie otaczają, dotykają moich ramion, czuję ich współczucie, ale też szczęście, że to nie one zostały wylosowane. Zmuszam się, by iść. Tłum rozstępuje się przede mną. Mijam Callunę. Nie patrzę na nią, chociaż słyszę jej krzyk. Odległość między mną a podestem wydaje się nie maleć, ale docieram w końcu na miejsce, wdrapuję się na górę i staję obok Clossie. Szukam wzrokiem Pinusa. Jest. Patrzy na mnie z zacięciem na twarzy.
- A teraz panowie! – przerywa piskliwym głosem szum tłumu. Sięga dłonią do kuli i losuje. – Erwil Gloss! Zapraszam, zapraszam!
Z sektora czternastolatków wychodzi chłopak i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z tego, kim on jest. Nie znam go zbyt dobrze, ale wiem, jakimi uczuciami darzy go Calluna. Wszyscy sądzili, że gdy będą dorośli, wezmą ślub. Gdy Erwil wchodzi na podest, podaje mi rękę i mocno ściska. Clossie wpycha się między nas. Jest zachwycona. Coraz bardziej jej nienawidzę, mam ochotę odepchnąć dłoń, która dotyka mojego ramienia.
- Proszę państwa! Oto uczestnicy pięćdziesiątych pierwszych Głodowych Igrzysk! Ardea Aeris i Erwil Gloss! Brawa, brawa, brawa!
Nikt nie klaszcze. W duchu im dziękuję.

Podczas pożegnania staram się nie płakać. Biorę na ręce Bellis, obejmuję rodziców. Ojciec już nie jest na mnie zły – płacze, po policzkach ciekną mu łzy. Pinus i Calluna otaczają mnie ramionami. Nie chcę myśleć o tym, że nigdy ich nie zobaczę. Przez dziesięć minut, które dostaliśmy, praktycznie milczymy. W połowie moja siostra idzie do Erwila – nikt nie ma jej tego za złe, chociaż wiem, że gryzie ją sumienie.
- To nie będzie proste. Ale dasz radę. Wrócisz do domu. Obiecuję ci – mówi Pinus.
Kończy się czas. Całuję mamę w oba policzki, gdy dwaj Strażnicy Pokoju wchodzą do pomieszczenia, w którym odbywa się pożegnanie, i podchodzą do mnie. Muszę iść.


Leżę na łóżku. Jest praktycznie cicho. Jedynym dźwiękiem jest dudnienie pociągu. Ciemność, która mnie otacza, jest nieprzenikniona. Gdybym wyciągnęła przed siebie rękę, nie zdołałabym dojrzeć dłoni. Przekręcam się na bok. Wtulam twarz w poduszkę, ale nie pachnie ona domem. Moje stare ubranie zostało zamienione na materiałowe spodnie i koszulę, więc wszystko wokół mnie jest obce.
Marzę o tym, żeby zasnąć, obudzić się i zobaczyć, że to był tylko sen. Zamykam oczy, ale ukojenie nie nadchodzi.
Jestem ciekawa, jak trzyma się Erwil. Przy kolacji trząsł się i wybuchał płaczem za każdym razem, gdy ktoś go o coś pytał. Basil, nasz mentor, dał mu spokój po dwóch pytaniach, ale ode mnie próbował dowiedzieć się wszystkiego. Moje mocne strony… nie mam mocnych stron. Nic, co przydałoby się na arenie. Umiem doić krowy. Couthery, gdy to usłyszał, wybuchł gromkim śmiechem.
Dziękuję za wsparcie.
Moje słabe strony? Wszystko. Kiepsko biegam, nie jestem silna. Nie mam ciekawej historii ani nie jestem wyjątkowo piękna. Nic, czym zainteresowaliby się sponsorzy. Jestem nikim.
Przykrywam głowę poduszką.

Mam nadzieję, że szybko i bezboleśnie umrę.

***
Dzień dobry! :)

.

.
.